Fraszki Jana Kochanowskiego

[...] Śmierć nie zna złota i drogiej purpury...

Jan Kochanowski

„O fraszkach”

Komu sto faszek zda się przeczyść mało,
Ten siła złego wytrwać może cało.

„Na starość”

Biedna starości! Wszyscy cię żądamy,
A kiedy przyjdziesz, to zaś narzekamy.

„Na młodość”

Jakby też rok bez wiosny mieć chcieli,
Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli.

„Na nieodpowiednią”

Odmów, jeślić nie po myśli; daj, masz li dać wolą;
Słuchając słów niepotrzebnych aż mię uszy bolą.

„Na nabożną”

Jeśli nie grzeszysz, jako mi powiadasz,
Czego się miła! tak często spowiadasz?

„Na świętego ojca”

Świętym cię zwać nie mogę; ojcem się nie wstydzę,
Kiedy wielki kapłanie! syny twoje widzę.

„O miłości”

Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić,
Bo jako lotny nie ma pieszego dogonić?

„Na ucztę”

Szeląg dam od wychodu, nie zjem jeno jaje;
Drożej sram, niźli jadam; złe to obyczaje.

„Do Baltazera”

Nie dziw, żeć głowa, Baltazarze, chora;
Siedziałeś wedle głupiego doktora.

„Do miłości”

Chyba w serce, Miłości, proszę, nie uderzaj,
Ale na każdy członek inszy śmiele zmierzaj!

„Do gospodarza”

Nie bądź gościem u siebie, wiedz, co się w cię wleje;
Wedle tegoż swe sprawy miarkuj i nadzieje!



Czy znasz prawdziwe imiona i nazwiska polskich pisarzy i poetów?
Sprawdź swoją wiedzę.

„Na starą”

Teraz by ze mną zygrywać się chciała,
Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała.
Daj spokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie,
Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.

„O tymże”

Wczora pił z nami, a dziś go chowamy;
Ani wiem czemu tak hardzie stąpamy?
Śmierć nie zna złota i drogiej purpury,
Mknie po jednemu jako z kojca kury.

„O kapłanie”

Prawo jest, aby kapłan nie mógł pojąć żony;
Tenże nie ma być w żadnym członku uszczerbiony.
Jeśli nie miał mieć żony, moglić go zostawić
Przy uszu, ale jajec lepiej było zbawić.

„Epitafium dziecięciu”

Byłem ojcem niedawno, dziś nie mam nikogo,
Coby mię tak zwał, takem w dzieci zniszczał srogo.
Wszytki mi śmierć pożarła; jedno śmierć połknęło,
Haftkę lichą połknąwszy, tak swój koniec wzięło.

„Na matematyka”

Ziemię pomierzył i głębokie morze,
Wie, jako wstają i zachodzą zorze;
Wiatrom rozumie, praktykuje komu,
A sam nie widzi, że ma kurwę w domu.

„Na sokalskie mogiły”

Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili
I na ostatek gardła położyli.
Nie masz przecz, gościu, złez nad nami tracić,
Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.

„Na niesłowną”

Miałem nadzieję, że mi zyścic miano,
Tak jako było z chucią obiecano;
Ale co komu rzecze białogłowa,
pisz jej na wietrze i na wodzie słowa.

„Nagrobek dwiema braciej”

Tu Jadam i Mikołaj, dwaj bracia rodzeni
Czerni, w jednymże grobie leżą położeni.
Ten na wojnie gardło dał, ów zginął w pokoju:
Nie masz przymierza z śmiercią, zawżdy my z nią wboju.

„Na butnego”

Już mi go nie chwal, co to przy biesiedzie
Z zwycięstwy na plac i z walkami jedzie;
Takiego wolę, co zaśpiewać może
I co z pannami tańcować pomoże.

„O proporcyjej”

Atoli patrząc na swe jajca silne,
Myśliłem rzeczy moim zdaniem pilne:
Jesli mię chce mieć szczęście w tym nierządzie,
Niech mi da wedle proporcyjej mądzie.

„Na niesłownego”

Powiem ci prawdę, że rad obiecujesz,
A obiecawszy, potym się nie czujesz;
Fraszką by cię zwać, lecz to jeszcze mniesza:
Jest w moich książkach faszka stateczniesza.

„Za pijanicami”

Ziemia deszcz pije, ziemię drzewa piją,
Z rzek morze, z morza wszytki gwiazdy żyją.
Na nas nie wiem, co ludzie upatrzyli,
Dziwno im, żeśmy trochę się napili.

„Nagrobek mężowi od żony”

Mężu mój miły, ty już leżysz w grobie,
A ja trwam jeszcze na świecie po tobie.
Ale co żywe, umrzeć bym wolała,
Bom tylko na płacz wieczny tu została.

„Z greckiego”

Ani w młodej rozkoszy, ani w starej widzę;
Owej prosto żałuję, a tej się zaś wstydzę.
Złe niedoszłe, ale też złe przestałe grona,
Najlepsze, gdy doźrzeją; także też i żona.

„Do dziewki”

Daj, czegoć nie ubędzie, byś nawięcej dała:
Daj, czego próżno dawać potym będziesz chciała,
Kiedyć zmarski twarz zorzą, a gładkie źwierciadło
Okaże to na oko, że cię siła spadło. [...]


„O kaznodziei”

Pytano kaznodzieje: „Czemu to, prałacie,
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?”
(A miał doma kucharkę.) I rzecze: „Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele.”

„Na gospodarza”

Posadziłeś mię w prawdzie nie najgorzej,
Ale by trzeba mięsa dawać sporzej;
Przed tobą widzę półmisków niemało,
A mnie się ledwie polewki dostało.
Diabłu się godzi takowa biesiada!
Gościem czy świadkiem ja twego obiada!

„Na różą”

Nadobny sobie kwiat Wenus obrała,
Kiedy by jego krasa dłużej trwała;
Lecz co zakwitnie, jako słońce wznidzie,
To zasię spadnie, ledwie wieczór przydzie.
Rwi, panno, różą za nowego kwiata,
A pomni, że tak bieżą twoje lata!

„O żywocie ludzkim”

Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,
Wszystko to minie jako polna trawa;
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.

„Nagrobek kotowi”

Pókiś ty, bury kocie, na myszach przestawał,
A w insześ się myślistwo z jastrząby nie wdawał,
Byłeś w łasce u ludzi i głaskanoć skórę,
A tyś mrucząc podnosił twardy ogon wzgórę.
Teraz, jakoś ku myszom chciał mieć i półmiski,
I łaziłeś po ptaki w gołębiniec bliski,
Dałeś gardło, niebożę, i wisisz na dębie;
A twej śmierci i myszy rady, i gołębie.

„Na dom w Czarnolesie”

Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;
Raczyż błogosławieństwo dać do końca swoje!
Inszy niechaj pałace marmórowe mają
I szczerym złotogłowem ściany obijają,
Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,
A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym,
Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,
Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

„O chłopcu”

Pan sobie kazał przywieść białągłowę,
Aby z nią mógł mieć tajemną rozmowę.
Czekawszy chłopca dobrze długą chwilę,
Tak żeby drugi uszedł był i milę,
Pojźrzy pod okno, a ci sobie radzi!
I rzecze z góry do onej czeladzi:
„Po diable, synku, folgujesz tej paniej:
Jam kazał przywieść, a ty jedziesz na niej.”

„Do przyjaciela”

Nie fasuj sobie, przyjacielu, głowy,
Chociaś zawiedzion omylnymi słowy;
Poczekaj jeszcze, a przypatrz się pilnie,
Jeśli prawdziwie czy mówię omylnie,
Że białegłowy na to się ćwiczyły,
Aby nas za nos, prostaki, wodziły.
Ja nic nie twirdzę, ale mi ty powiesz,
Kiedy się też sam pewnej rzeczy dowiesz.
A ja przestanę na twoim wyroku,
Jako mam trzymać o tej kości z boku.

„Na lipę”

Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.

„Na zdrowie”

Ślachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie
Ani lepszego,
Ani droższego;
Bo dobre mienie,
Perły, kamienie,
Także wiek młody
I dar urody,
Mieśca wysokie,
Władze szerokie
Dobre są, ale –
Gdy zdrowie w cale.
Gdzie nie masz siły,
I świat niemiły.
Klinocie drogi,
Mój dom ubogi
Oddany tobie
Ulubuj sobie!

Na naszych stronach wykorzystujemy ciasteczka (cookies).   Dowiedz się więcej   OK